Goodbye days – młodzieżówka pełna smutku
Wszystko ma swój
początek i koniec. Nawet życie. Ale ta oczywistość nie raz łamie
mi serce i pozbawia tchu. Bo jak to może być, że jest tylko tu i
teraz? Że historia nie jest tylko bajką, że to wszystko kiedyś
się wydarzyło i dziać się będzie dalej, nawet bez naszego
udziału? Czas nie zatrzymuje się nawet wtedy, kiedy powinien. Bo
gdy odchodzi ktoś bliski, życie nie powinno toczyć się, jak gdyby
nigdy nic. Słońce nie powinno wstawać normalnie, bo przecież
świat stał się nagle bardzo wybrakowanym miejscem. A jednak... tak
się dzieje. Czy kiedyś będę w stanie to zrozumieć?
Tytuł: Goodbye
days
Autor: Jeff Zentner
Wydawnictwo: Jaguar
Jeszcze wczoraj byli
wszyscy razem, czteroosobowa Bryganta SOS. Mieli swoje plany,
marzenia, poczucie humoru, które rozumieli tylko oni. Jeden feralny
sms wszystko zmienił. Wszystko zniszczył. Carver po prostu nie mógł
się doczekać swoich przyjaciół. Chciał wiedzieć, kiedy
przyjadą. Niewiele myśląc, wysłał wiadomość. Bo gdyby
przypuszczał, że „Gdzie jesteście? Odpiszcie, proszę”
doprowadzi do ich śmierci, prawdopodobnie roztrzaskałby swój
telefon. Ale nie może cofnąć czasu. Teraz jest tylko on, ich nie
ma, towarzyszą mu za to rozpacz, tęsknota i wyrzuty sumienia. Czy
uda mu się z tym pogodzić?
Goodbye days nie
jest łatwą książką. Opowiada o stracie, bólu, ale też o
przebaczeniu i wychodzeniu z żałoby. Chociaż jest to powieść
młodzieżowa, nie brak w niej gorzkich refleksji, czy myśli
poruszających czytelnika w każdym wieku. Ta historia jest jednak
przede wszystkim... smutna. Główny bohater przeżywa wiele trudnych
emocji naraz, a nie zawsze może znaleźć w otoczeniu wsparcie.
Właśnie dlatego początek fabuły jest niezwykle dołujący.
Czytelnicy, którzy mają już za sobą trudne pożegnania, mogą
poczuć ciężar własnych wspomnień. Bo historia opisana została w
sposób bardzo przejmujący, niezwykle prawdziwy i pozbawiony
jakiejkolwiek przesłodzonej otoczki.
"Nauczycielka fizyki zadała nam kiedyś pytanie: „Co jest według was cięższe? Kilogram piór czy kilogram ołowiu?”. Wszyscy bez wahania odpowiedzieliśmy, że kilo ołowiu. Dzisiaj już wiem, że ciężar trumny najlepszego przyjaciela nie równa się ciężarowi ołowiu i pierza. Jest znacznie cięższy".
Radzenie
sobie z żałobą nie jest łatwe. Każdy przeżywa ją na swój
sposób. Śledząc losy bohatera, jednocześnie poznajemy rodziny
jego zmarłych przyjaciół. Możemy zaobserwować, jak śmierć
wpływa na najbliższych zmarłego i jak radzą sobie oni z
problemami. Nie sądzę, by w jakikolwiek sposób mogło to
przygotować nas na najgorsze, ale z pewnością uświadamia jedno,
jesteśmy śmiertelni, czy warto marnować swój czas na nieistotne
sprawy, czy błahe problemy?
Jeśli
zaś chodzi o tempo akcji, to jest ono bardzo różne. Momentami
miałam ochotę płakać, wczuwałam się rozpacz głównego
bohatera, a innym razie... ziewałam z nudów. Czasami jego
działania, czy opowieści, nie były szczególnie wciągające.
Niezwykle
ubolewam też na tym, że nie pociągnięto dalej wątku prawnego. Ta
kwestia była tak kontrowersyjna, że brak jej kontynuacji bardzo
mnie rozczarował. Na plus książki można policzyć to, że nie ma
w niej zbyt wiele słodkich i naiwnych młodzieżowych rozwiązań
fabularnych. Historia nie idzie bohaterowi na rękę, a mało co
rozwiązuje się samo. Nie ma heroicznych przemów, myśli dojrzałych
ponad wiek, czy głębokiego przesłania, że wszystko będzie
dobrze. Ale z drugiej strony całość nieszczególnie napawa
optymizmem ani nie zaskakuje nagłymi zwrotami wydarzeń.
Goodbye days to
książka, która skłania do myślenia, która pod przykrywką
prostej opowieści przekazuje mnóstwo emocji. Chociaż jej akcja nie
zawsze wciąga, to jest to historia prawdziwa, jak samo życie i
smutna, jak śmierć.
Lubię książki, które skłaniają do myślenia. Mam ją na swojej liście. ;)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że okładka przyciąga, a uwielbiam książki, które skłaniają do myślenia. Zapraszam Cię również do mnie https://kacikmilosnikowksiazek.wordpress.com. Miłego dnia 💖💖
OdpowiedzUsuń