Ostatni dzień roku – Katarzyna Misiołek
Zgodnie ze statystykami udostępnionymi przez fundację ITAKA, w 2017 roku zaginęło ponad 700 osób, z czego około połowa została odnaleziona. A to oznacza, że dziennie w Polsce znikają dwie osoby i tylko jedna z nich wraca. Przerażające prawda? I podczas gdy cała uwaga skoncentrowana jest na próbach odnalezienia, mało kto zastanawia się, jaki dramat przeżywa w tym czasie rodzina zaginionej osoby.
Tytuł: Ostatni dzień roku
Autor: Katarzyna Misiołek
Wydawnictwo: Muza
To miał być sylwester
jak każdy inny. Miłe spotkanie i zabawa do białego rana. Jak się
okazało, ten dzień zapamiętają wszyscy. Monika wyszła z domu
i... nie wróciła. Zamiast wypadu do klubu, nerwowe wizyty w
szpitalach i na policji, zamiast beztroski, atmosfera rozpaczy. Co
się stało Moniką? Ta radosna, trzydziestoletnia mężatka nie
miała przecież powodów, by odejść bez słowa. Musiało stać się
najgorsze. Czy żyje? Czy ktoś ją porwał? I tak mijają dni,
miesiące, lata... O Monice słuch zaginął. Ale są ludzie, którzy
pamiętają. Jej rodzina, która nieustająco miota się pomiędzy
rozpaczą, a nadzieją. Jak żyć dalej?
I tutaj należą się
pierwsze słowa uznania. Czytałam wiele książek o zniknięciach,
jednak fabuła zawsze była opisywana innej perspektywy, czy to
zaginionego, czy to organów ścigania. W najlepszy wypadku kogoś z
rodziny, kto samodzielnie prowadził śledztwo. Tutaj jest inaczej.
Historia opisywana jest oczami zwykłych ludzi, którzy nie są ani
wybitnymi detektywami, ani nie mają nieograniczonych środków (lub
życia do zmarnowania). Proces utraty najbliższej osoby rozłożony
został na czytniki pierwsze. Bo obok zwykłej rozpaczy, jest jeszcze
przecież nadzieja, że może jednak, że kiedyś ten ktoś wróci. A
to nie pozwala ani przeżyć żałobę, ani udawać, że nic takiego
się nie stało.
To jest właśnie główny
temat tej powieści, dokładna opowieść o tym, jak poszczególne
osoby przeżywały tę sytuację. Bo każdy reaguje inaczej. Jest
mąż, który szaleje z żali, siostra, która nie ma się do kogo
zwrócić z własną rozpaczą, ale też rodzice, otoczenie,
sąsiedzi... Są też osoby, które na tragedii chciałyby zarobić.
I muszę przyznać, że te sytuacje naprawdę dają do myślenia.
Ponieważ to życie
wewnętrzne głównych bohaterów jest przedmiotem fabuły, śledzimy
ich przez wiele dni. Po początkowych akcjach poszukiwawczych
przychodzi czas na oswojenie się z nową sytuacją, na przejścia
nad nią do porządku dziennego. I w tym momencie powoli, ale
nieubłaganie „siada” dynamika. Część scen chwyta za gardło,
jednak niektóre z nich po prostu... są.
Dlatego moim zdaniem jest
to tytuł mieszczący się w kategorii powieści obyczajowej. Jednak
nie w sposób oczywisty. Piękna, świąteczna okładka jest myląca.
W historii nie ma nic przesłodzonego, nic naiwnego czy błahego.
„Ostatni dzień roku” to powieść pełna trudnych emocji i
niełatwych tematów. I chociażby dlatego naprawdę warto ją
przeczytać.
A na samym końcu mała
uwaga. Nigdzie, zupełnie nigdzie nie ma informacji na temat tego, że
powieść ma swoją kontynuację. „Dziewczyna, która przepadła”
to ciąg dalszy opowieści, który dostarcza jeszcze więcej emocji i
wrażeń, a nawet staje się momentami thrillerem. Nie tylko
kontynuuje historię, ale też wiele dopowiada. Zdecydowanie warto
przeczytać tę serię!
Nie słyszałam o tej książce, ale jestem naprawdę poruszona jej fabułą po Twojej recenzji. Ciekawi mnie i wiem, że podczas czytania będę mocno poruszona.
OdpowiedzUsuńBędę miała na uwadze :) I to obie skoro najlepiej w ciągu :)
OdpowiedzUsuń