Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody
Japonia
to kraj, który niezwykle mnie fascynuje. Dlatego, kiedy tylko słyszę, że wydano
książkę w tym temacie, nieważne czy poradnik, czy powieść, zawsze chętnie po
nią sięgam. Przeczytałam „Ikigai”, może nie było to przełomowe odkrycie w moim
życiu, ale książka sprawdziła się jako lekkie i przyjemne czytadło. Niedawno ci
sami autorzy wydali „Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody”.
Sięgnęłam po ten poradnik z nadzieją, że i tym razem może nie tyle poznam sens
życia, ile przynajmniej odpocznę. Cóż... powiem tak, to była dziwna wycieczka.
Tytuł: Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody
Autor: Héctor García, Francesc Miralles
Wydawnictwo: Znak
Ale
od początku, książka „Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody”
została naprawdę pięknie wydana. Gruba okładka, kredowy papier, liczne kolorowe
zdjęcia. Przyjemnie się ją ogląda i trzyma w rękach. Ale ten styl ma też swoje
wady. Okładka jest bardzo plastyczna, przez co łatwo ją uszkodzić. Tak samo
brak laminowania powoduje, że nawet dotknięcie książki mokrą ręką pozostawia na
niej nieodwracalne plamy. Tak więc zalecam szczególną ostrożność, a
tymczasem... zaglądamy do środka.
O
czym jest poradnik? Tak, jak sugeruje tytuł, opowiada on o zbawiennym efekcie
kontaktu z przyrodą. I to w zasadzie tyle. Najpierw autorzy omawiają etymologie
i znaczenie słowa „Shinrin-yoku”. Z ciekawych rzeczy poznajemy kilka badań
potwierdzających główną tezę (bez szczegółów, takich jak próba, itp.) oraz
sporo ciekawostek w temacie Japonia i przyroda. I te fragmenty są naprawdę
fajne. Tak jak wspomniałam, nastawiłam się na sporą porcję orientu, ale...
otrzymałam ją jedynie częściowo. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że autorzy
nie tylko traktują temat bardzo luźno, to jeszcze próbują upchnąć w nim całe
mnóstwo niepowiązanych ze sobą wątków. Obok Japonii mamy więc wszystko, co w
jakikolwiek sposób wiąże się z naturą. Dowiadujemy się o Celtach i ich
podejściu do drzew, potem przenosimy się do innych rejonów Europy, a najgorsze,
że w międzyczasie poznajemy ogrom dziwnych podań, legend i innych opowiadań.
Ale to nie wszystko, gwoździem do trumny wiarygodności tego tytułu okazało się
optymistyczne stwierdzenie, że natura to lek na całe zło, łącznie z nowotworem
(aczkolwiek autorzy zastrzegają, by mimo wszystko nie przerywać leczenia na
rzecz wizyt w lesie). Podsumowując treść, miałam wrażenie, że autorzy chcieli
coś napisać o naturze, ostatecznie jednak nie mieli na całość żadnego pomysłu i
opisali dosłownie wszystko, co im przyszło do głowy. Nie przejmowali się przy
tym ani strukturą książki, ani nawet tytułami rozdziałów.
Na
uznanie zasługuje za to praca tłumacza. Jestem pod wrażeniem, że udało mu się
wpleść nawiązania do polskich sloganów. Moje serce skradło przywołanie „rzuć
wszystko i jedź w Bieszczady”. Również autorzy starali się dostarczyć
czytelnikowi wielu skojarzeń np. przywołując tytuły filmów, czy gier
komputerowych. Zabieg ten całkiem przyjemnie obrazował temat poradnika.
Niestety
całość nie wygląda dobrze. Chociaż początkowo byłam pozytywnienie nastawiona do
tytułu, przyjemnie mi się czytało o tym, co i tak wszyscy wiedzą (bo to, że
natura jest zdrowa, to chyba nie jest szczególne odkrycie). Ostatecznie jednak
nie doprowadziło mnie to do żadnych wniosków ani nawet nie omówiło zagadnienia
w całości. Odniosłam wrażenie, że poradnik ten to zbiór luźno porozrzucanych
myśli, przedstawianych bardziej na zasadzie skojarzeń, niż wyczerpującego
opracowania. Jeśli nie chcecie marnować czasu na poznawanie refleksji autorów,
streszczę wam od ręki meritum tego tytułu: spacerowanie bez celu po lesie/parku
jest zdrowe zarówno dla ciała, jak i ducha. Róbcie to jak najczęściej.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!