Zbrodnia i Karaś – Aleksandra Rumin
Podobno każdy zbrodniarz w końcu musi doczekać się kary. To pewne i zagwarantowane przez klasykę literatury. Bo nawet jeśli nie złapią go organy ścigania, zawsze może liczyć na własne wyrzuty sumienia. Oczywiście, wiem to czysto z teorii. Teorii, którą właśnie będziemy wspólnie weryfikować. Bo na razie mamy zabronię i... Karasia.
Tytuł: Zbrodnia i Karaś
Autor: Aleksandra Rumin
Wydawnictwo: Initium
Są takie osoby, których nikt nie lubi
i jedną z nich jest właśnie tytułowy Karaś, persona nikczemna i
podstępna. Dlatego jego nagła i przedwczesna śmierć nie spotkała
się z wielkim żalem. Bo nawet w udawanym smutku trzeba mieć trochę
przyzwoitości. Nikt nie będzie tęsknił, nikt nie zamierza
żałować, ale jedna kwestia wciąż pozostaje aktualna... kto
zabił?
Uwielbiam eksperymenty literackie i
właśnie to najbardziej spodobało mi się w tej powieści. Bo od
razu muszę was uprzedzić, klasyczny kryminał to to nie jest.
Raczej coś na kształt jego parodii z mocno rozbudowanym wątkiem
obyczajowym. Bo co prawda zaczynamy od trupa, ale potem historia
płynie w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Nikogo tak naprawdę nie
interesuje ustalenie tożsamości zbrodniarza, a jedynie korzystanie
z jego zgonu... Ale czy zbrodnia ujdzie płazem?
Trzeba przyznać, że Karaś niejednemu
zalazł za skórę. Książka zaczyna się od krótkich rozdziałów
opisujących losy i... konflikty interesów podejrzanych z martwym
rektorem. Poznajemy całą plejadę zabawnych i pomysłowych
osobowości. Ich historie prowadzę jednak do wspólnego motywu,
konfliktu z Karasiem. I to sprawia, że wszyscy są podejrzani, bo
każdy miał motyw. A to już jest bardzo konkretnym nawiązaniem,
które swoją drogą samo pojawia się w powieści.
Co jest najmocniejszym elementem
książki? Pastiszowy humor. Autorka sypie dowcipami, jak z rękawa
oraz stosuje wszystkie możliwe form humoru, od sytuacyjnego
językowy. Praktycznie każdy fragment książki ma dostarczyć
czytelnikowi rozrywki. Pisarka sprawnie łączy stereotypy z
popularnymi anegdotkami oraz mocno nawiązuje do współczesnych
doniesień medialnych, zarówno politycznych, jak i społecznych. I
jeśli macie wrażenie, że sporo tego, to tak, macie rację.
Momentami dowcip niebezpiecznie przechodził na „mroczną” stronę
sitcomu. Żarty stawały się trochę oklepane, a nawiązania za
bardzo odtwórcze. W pewnym momencie autorka sama zaczęła powtarzać
swoje schematy, stosując podobne rozwiązania fabularne do różnych
bohaterów. Taka trochę droga na skróty.
"Przed wejściem do budynku wydziału postawiono skromną ławeczkę, która miała upamiętnić żywot: - ...znakomitego pedagoga, Ernesta Karasia... - męczył się dziekan i gromił wzrokiem każdego studenta, który chociaż przez ułamek sekundy cichutko zachichotał - ...wybitnego naukowca... - tym razem to wykładowcy ledwo powstrzymywali parsknięcie - ...dobrego człowieka... - brnął dalej, chociaż i jemu samemu zrobiło się głupio, że wygaduje takie brednie".
Moją uwagę zwróciła też
niecodzienna konstrukcja. Na początku, jak już wspomniałam,
poznajemy skrócone życiorysy każdego z bohaterów. Potem mamy
spory przeskok czasowy. Zawsze poskreślałam, że jestem
zwolenniczką właśnie takich zabiegów – to one pozwijają
czytelnikom śledzić tylko to, co ciekawe. Tym razem ten przeskok
był odrobinę za duży, ponieważ ponownie przeniósł nas do
zapoznawania się z życiorysami, a w zasadzie tym, co wydarzyło się
w międzyczasie. I co ciekawe, losy każdego z bohaterów są
ponownie opisywane oddzielnie. Doceniam, że autorka podjęła się
ryzyka i zaoferowała czytelnikom nową formę. Jednak w moim
odczuciu trochę zatarło to wątek główny i zmniejszyło dynamikę
fabuły.
Czy jest to poważny zarzut?
Niekoniecznie. Powieść bowiem została napisana bardzo lekkim,
przystępnym, ironicznym i dowcipnym stylem. Takim, który dosłownie
sam się czyta. Podczas lektury książki uśmiech nie schodził mi z
twarzy. Co jakiś czas wybuchałam śmiechem i musiałam czytać
mężowi co lepsze fragmenty. Bo trzeba przyznać, że historia
została opisana w sposób naprawdę przekomiczny oraz godny
cytowania. I właśnie dlatego polecam tę powieść każdemu z
odrobiną dystansu do rzeczywistości. Ta książka powinna być
przepisywana na poprawę humoru. A więc w oczekiwaniu prawdziwej,
słonecznej wiosny zachęcam do sięgnięcia po „Zbrodnię i
Karaś”. Z nią żadna szaruga nie będzie straszna.
Bardzo ciekawa recenzja. Mam wielką ochotę przeczytac te książkę :) pozdrawiam :) www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńDziękuję i zachęcam do zapoznania się z tą książką :) Ciekawy debiut.
Usuń