Kłamca 2,5 Machinomachia – Jakub Ćwiek
Każda, nawet najlepsza seria, kiedyś dobiega końca. I mimo wszystko to chyba lepsze rozwiązanie niż tworzenie ciągnącego się w nieskończoność tasiemca. Magiczne słowo „The end” prędzej, czy później musi się pojawić. Czy zawsze oznacza to ostatnie spotkanie z ulubionymi bohaterami? Niekoniecznie, od czegoś są przecież opowiadania. „Kłamca 2.5 Machinomachia” to właśnie takie wypełnienie fabularnych dziur, ale też emocjonalnych braków po zawadiackim Lokim.
Tytuł: Kłamca 2,5 Machinomachia
Tak samo, jak w przypadku
poprzednich części mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań. Głównym
wątkiem jest jednak starcie z jednym, bardzo konkretnym bóstwem.
Tym razem nie jest to postać zagubiona w przeszłości i
wspomnieniach, a prawdziwy miłośnik technologi. Jedno jest pewne,
Japonia zadrży w posadach.
Mitologiczna i
teologiczna mieszanka w wykonaniu Ćwieka to prawdziwa jazda bez
trzymanki. Chociaż zdecydowanie wolę powieść, zbiory opowiadań
też trzymają poziom. Co dostajemy tym razem? W zasadzie dokładnie
to samo, co wcześniej.
Po pierwsze dużo
dowcipu, ironiczne poczucie humoru i dystans do otoczenia. A to
wszystko w iście populturowym wydaniu pełnym nawiązań, czy nawet
parodii popularnych dzieł z wielkiego ekranu. Jeśli lubicie takie
klimaty, będziecie czuć się jak ryba w wodzie. Narracja jest
lekka, bezpośrednia i humorystyczna, momentami nie sposób się nie
śmiać.
"Bo cóż łączy wszystkich bogów pałętających się jeszcze po Ziemi?
- Eee, boskość? - spróbował Bachus.
- Wygnanie".
Fabularnie jesteśmy już
po tym, jak Loki poznał Jenny i dziewczyna co jakiś czas pojawia
się w historii. Miłość w wydaniu Ćwieka zdecydowanie nie jest
ani oklepana, ani typowa. Chociaż relacje między postaciami nie są
do końca jasne, ten wątek świetnie nadaje całości „pazura”.
Bo Jenny nie jest wcale grzeczną i potulną owieczką, a ich związek
kobiety z nordyckim bogiem, niekoniecznie jest prosty. I w praktyce
owocuje to wieloma zabawnymi sytuacjami jak, chociażby „narada na
szczycie” w łazience.
Ciekawym elementem jest
dodana na końcu gra karciana, tfu... dodrukowana. Ponoć całkiem
nieźle się sprawa. Czemu „ponoć”? Bo za nic nie znalazłam w
sobie na tyle silnej woli, żeby pociąć książkę. Booknerd
forever. I jednocześni jako zapalony gracz ubolewaniem lekko nad
wykonaniem. Wiza zabawy takimi karteczkami, nijak nie usztywnionymi,
na których nie do końca wszystko widać, zupełnie nie przekonuje
mnie maltretowania książki. Ale że pomysł fajny, to z pewnością
będę szukać klasycznego wydania kanciarki.
I na koniec słów kilka
o samym wznowieniu. Najnowsze wydanie ujrzało światło dzienne
dzięki wydawnictwu SQN. Okładka tej serii jest bez wątpienia
intrygująca i spójna ze sobą w zakresie wszystkich tomów. Czy
jest ładna? Nie do końca jestem w stanie się z tym zgodzić. Bo
coś w tych czarnych oczach mnie przeraża i jeśli taki był cel, to
udało się w stu procentach.
„Kłamca”
bezapelacyjnie pozostaje jedną z moich ulubionych serii. Pomimo
upływu lat nic się nie zmieniło, nadal świetnie bawię się przy
tych książkach i za każdym razem ubolewam, gdy dochodzę do końca.
Jeśli jeszcze nie czytaliście, koniecznie nadróbcie tę zaległość.
Warto!
Nie mam w planach tego cyklu :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Wiem, wiem...:) Mimo wszystko polecam.
Usuń