czwartek, 4 kwietnia 2019

Kłamca 2,5 Machinomachia – Jakub Ćwiek



Każda, nawet najlepsza seria, kiedyś dobiega końca. I mimo wszystko to chyba lepsze rozwiązanie niż tworzenie ciągnącego się w nieskończoność tasiemca. Magiczne słowo „The end” prędzej, czy później musi się pojawić. Czy zawsze oznacza to ostatnie spotkanie z ulubionymi bohaterami? Niekoniecznie, od czegoś są przecież opowiadania. „Kłamca 2.5 Machinomachia” to właśnie takie wypełnienie fabularnych dziur, ale też emocjonalnych braków po zawadiackim Lokim.



Tytuł: Kłamca 2,5 Machinomachia
Cykl: Kłamca (tom 3)
AutorJakub Ćwiek 
Wydawnictwo: Sine Qua Non

Tak samo, jak w przypadku poprzednich części mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań. Głównym wątkiem jest jednak starcie z jednym, bardzo konkretnym bóstwem. Tym razem nie jest to postać zagubiona w przeszłości i wspomnieniach, a prawdziwy miłośnik technologi. Jedno jest pewne, Japonia zadrży w posadach.

Mitologiczna i teologiczna mieszanka w wykonaniu Ćwieka to prawdziwa jazda bez trzymanki. Chociaż zdecydowanie wolę powieść, zbiory opowiadań też trzymają poziom. Co dostajemy tym razem? W zasadzie dokładnie to samo, co wcześniej.

Po pierwsze dużo dowcipu, ironiczne poczucie humoru i dystans do otoczenia. A to wszystko w iście populturowym wydaniu pełnym nawiązań, czy nawet parodii popularnych dzieł z wielkiego ekranu. Jeśli lubicie takie klimaty, będziecie czuć się jak ryba w wodzie. Narracja jest lekka, bezpośrednia i humorystyczna, momentami nie sposób się nie śmiać.

"Bo cóż łączy wszystkich bogów pałętających się jeszcze po Ziemi?
- Eee, boskość? - spróbował Bachus.
- Wygnanie".


Fabularnie jesteśmy już po tym, jak Loki poznał Jenny i dziewczyna co jakiś czas pojawia się w historii. Miłość w wydaniu Ćwieka zdecydowanie nie jest ani oklepana, ani typowa. Chociaż relacje między postaciami nie są do końca jasne, ten wątek świetnie nadaje całości „pazura”. Bo Jenny nie jest wcale grzeczną i potulną owieczką, a ich związek kobiety z nordyckim bogiem, niekoniecznie jest prosty. I w praktyce owocuje to wieloma zabawnymi sytuacjami jak, chociażby „narada na szczycie” w łazience.


Ciekawym elementem jest dodana na końcu gra karciana, tfu... dodrukowana. Ponoć całkiem nieźle się sprawa. Czemu „ponoć”? Bo za nic nie znalazłam w sobie na tyle silnej woli, żeby pociąć książkę. Booknerd forever. I jednocześni jako zapalony gracz ubolewaniem lekko nad wykonaniem. Wiza zabawy takimi karteczkami, nijak nie usztywnionymi, na których nie do końca wszystko widać, zupełnie nie przekonuje mnie maltretowania książki. Ale że pomysł fajny, to z pewnością będę szukać klasycznego wydania kanciarki.

I na koniec słów kilka o samym wznowieniu. Najnowsze wydanie ujrzało światło dzienne dzięki wydawnictwu SQN. Okładka tej serii jest bez wątpienia intrygująca i spójna ze sobą w zakresie wszystkich tomów. Czy jest ładna? Nie do końca jestem w stanie się z tym zgodzić. Bo coś w tych czarnych oczach mnie przeraża i jeśli taki był cel, to udało się w stu procentach.

Kłamca” bezapelacyjnie pozostaje jedną z moich ulubionych serii. Pomimo upływu lat nic się nie zmieniło, nadal świetnie bawię się przy tych książkach i za każdym razem ubolewam, gdy dochodzę do końca. Jeśli jeszcze nie czytaliście, koniecznie nadróbcie tę zaległość. Warto!



2 komentarze:

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates