3600 gramów szczęścia – Ewelina Giersimiuk-Merta
Zabiorę Was dzisiaj na wycieczkę na Podhale, konkretnie do Nowego Targu. Odwiedzimy tam Ewelinę Gierasimiuk-Mertę i jej przeuroczego syna Miłosza.
Tytuł: 3600 gramów szczęścia
Autor: Ewelina Gierasimiuk-Merta
Wydawnictwo: Novae Res
Tak to nie pomyłka współtowarzyszką i gospodynią naszej podróży będzie dzisiaj sama autorka. 3600 gramów szczęścia to jej pamiętnik i pełna miłości opowieść o macierzyństwie. Będziemy jej towarzyszyć od momentu poczęcia syna (a nawet trochę wcześniej, wesprzemy ją w ciężkich chwilach), zaprowadzimy razem z nią Miłosza po raz pierwszy do przedszkola i będziemy świadkami rozkwitu pięknej macierzyńskiej miłości.
Przyznaję się bez bicia, że spodziewałam się zupełnie innej książki. Kiedy przeczytałam jej opis w propozycjach do recenzji, byłam przekonana, że będę miała do czynienia z obyczajową komedią o byciu matką w dzisiejszych niełatwych czasach. Nic bardziej mylnego. Ta książka to przepiękna opowieść o współczesnym macierzyństwie wywołująca w czytelniku niesamowicie skrajne emocje. Elementy komediowe owszem znajdą się, ale to nie jest taka zwykła lekka opowiastka. To "kawał" naprawdę dobrej literatury, której jak najbardziej autentyczną bohaterką jest niesamowicie sympatyczna, silna i pełna miłości kobieta.
I tak naprawdę ta książka to nie jest książka dla mnie. Dlaczego? Już Wam tłumaczę. Czytając ją, nie mogłam się w żaden sposób identyfikować z jej autorką. Nie jestem matką, nigdy nie byłam w ciąży, nie przeżyłam jej utraty. I choć tak naprawdę nie miałam pojęcia, o czym czytam, to czytałam tę książkę z zapartym tchem i myślałam o wszystkich moich koleżankach po przeróżnych "macierzyńskich" przejściach i troszkę Wam wszystkim pozazdrościłam i nie żałuję, a nawet bardzo się cieszę, że moje oczekiwania wobec tej lektury minęły się z rzeczywistością.
Autorka opisuje tu swoje życie. Tematem przewodnim jest macierzyństwo, ale tak naprawdę pisze o wszystkim. O życiu zawodowym, o przyjaciołach, o wierze, rodzinie i o... seksie. Pisze o nim w przepiękny czasami delikatny, czasami mniej sposób, ale nigdy wulgarnie. Pani Ewelino chylę przed Panią czoła za niesamowitą zabawę słowną z wyrażeniem "last minute". Spadłam z krzesła, kiedy to przeczytałam:) I choć do tej pory nie miałam z tym żadnego problemu, chyba powoli zaczynam żałować, że mnie jako singielce zostały tylko wycieczki "last minute".
I choć wyżej napisałam, że nie identyfikowałam się z autorką, to jednak znalazło się kilka rzeczy, które nas łączą. Przede wszystkim miłość do książek i ich ogrom w mieszkaniu. Mnie również zaczynają już nudzić pytania typu " ty naprawdę przeczytałaś te wszystkie książki, po co ci ich aż tyle?" A jak nie przeczytałam to co?
Z Panią Eweliną łączy nas jeszcze jedna miłość. Miłość do kotów mianowicie. Autorka jest właścicielką pięknego i charakternego rudego kocura, choć do domu miała trafić czarna kocurka. U mnie było trochę podobnie. Całe życie marzyłam o rudym kocie, jednak moja Lokatka to przepiękna biało - czarno - ruda trikolorka. Swoją drogą bardzo mnie zafascynowało i urzekło pierwotne imię kota pani Eweliny- Pelotka. Czyż nie jest ciekawe?
Mam wrażenie, że o tej książce mogłabym pisać bez końca. Analizować każde zdanie, zastanawiać się co jeszcze łączy mnie z autorką, a co dzieli, zachwycać się jej poczynaniami, dyskutować z nią w duchu itd, itp. Pani Ewelina i jej książka są niezwykłe, bo nie wiem, czy zauważyliście, ale zmusiły mnie do bardzo osobistej recenzji. Dawno już mi się to nie zdarzyło, także już więcej rozpisywać się nie będę, tylko z wielką przyjemnością zapraszam Was do tej podróży na malownicze Podhale. Myślę, że ten bardzo osobisty pamiętnik zachwyci Was tak bardzo jak mnie. Miłej lektury i do następnego!
Dorota Skrzypczak
Chciałabym, aby ta książka trafiła w moje ręce. 😊
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń