Kąkol – Zośka Papużanka
Uwodzi poprzez nazywanie codzienność prostymi słowami. Opisuje, skłania do refleksji, przywołuje melancholie. Zośka Papużanka maluje słowem obraz, na swój sposób, przeszły i skazany na zapomnienie.
„Kąkol” to melancholijna podróż w czasie i przestrzeni. W
czasie, bo przenosi nas do epoki sprzed telefonu, za to z mnóstwem zabawy, a w
przestrzeni, bo na zapomnianą wieść, gdzie nie wszystko jest sielskie i
anielskie. W opowieści tej cała rodzina i kilkuletnie dziecko, będące
narratorem tej historii, ruszają na wakacje, do rodzinnego domku letniskowego.
Tu wśród upałów i zdartych kolan, rozgrywa się świat na styku dzieciństwa i
dorosłości. Z jednej strony czujny, mały narrator, z drugiej rodzicie,
dziadkowi i wujostwo, uwikłani w schematy, stereotypy i własne ograniczenia.
Czasem nie trzeba rozumieć, by widzieć, nie trzeba tłumaczyć, by spostrzegać.
Ale to już było i nie wróci więcej…
Melancholia – to pierwsze i chyba najintensywniejsze
uczucie, które zdominowało mój odbiór tej powieści. Cała fabuła rozgrywa się w
czasach, które w takiej formie już nie wrócą. Nie ma jeszcze telefonów, a
dzieci muszą zajmować się same sobą. Nie są ani lepsze, ani gorsze. Są inne.
Książka najbardziej przemówi do osób, które mają podobne doświadczenia, które
wyjeżdżały na wakacje na wieś, spotykały się z całą rodziną i bez kontroli
biegały po polach i lasach. Mimo tego każdy znajdzie w niej coś „swojego”,
jakiś element wspomnień. W moim przypadku było ich kilka. Oczywiście „samochód,
w którym się nie je” (czy w warrancie mojego tatusia: samochód, po wejściu, do
którego dzieci od razu chciały jeść), czy „moja mamusia jest najpiękniejsza”.
Nie było tego jednak dużo, więc chociaż zarżały się melancholijne momenty, nie
odczułam tego jakoś bardzo mocno.
Dzieci i ryby
Są to też czasy zupełnie innego podejścia do dzieci, do ról
społecznych, czy rozwiązywania konfliktów społecznych. Poznajemy je z
perspektywy co najmniej niecodziennej, bo widzimy oczami małego dziecka. Tego,
które się wiecznie pałęta pod nogami, któremu się nic nie tłumaczy, a które
rozumie zaskakujące dużo. Jest to fascynujący punkt widzenia, bo niezwykle
szczery i wolny od większości uprzedzeń. Pozwala nam ocenić pewne zdarzenia
bardziej obiektywnie, niż gdyby relacjonowały je osoby zaangażowane
bezpośrednio. I w pewien sposób zastanowić się nad światem dorosłych, który
nawet w relacjach rodzinnych buduje mury i uprzedzenia.
Obraz malowany słowami
Uwielbiam sposób, w jaki autorka opisuje historię.
Relacjonuje codzienność w sposób lekki, ale też niezwykle dosadny. Używa wielu
prostych słów na sklejenie historii z jednej strony banalnej, z drugiej
poruszającej. Jest uważnym obserwatorem codzienności, której nadaje bajeczny
wymiar. Czytając jej książkę, miałam wrażenie, że wszystko, o czym pisze, jest
oczywiste, ale też na swój sposób fascynujący.
Potrzeba czasu…
… żeby zanurzyć się w tę historię. Nie uraczycie tutaj
zaskakujących zwrotów akcji, sekretów, czy tajemnicy. „Kąkol” to spokojna
relacja opisująca nieuchwytne. Potrzeba czasu, by wczuć się w jej specyficzny
rytm, a i wtedy ciężko nazwać ją „zapierającą dech w piersiach”. Ta książka
daje przestrzeń do przemyśleń na temat rodziny i dzieciństwa. Jeśli nie macie
na to ochoty, możecie czuć się rozczarowani.
Do tej pory czytałam jeszcze dwie inny książki autorki
„Przez” oraz „Świat dla ciebie stworzyłem”. One podobały mi się bardziej,
mocniej mnie poruszyły, nawiązywały do bliższych mi spraw. „Kąkol” rządzi się
swoim specyficznym tempem, czaruje parnym latem, dusznym klimatem rodzinnym i
lekkością dzieciństwa. Zaskakująco refleksyjne połączenie przypadnie do gustu
uważnemu czytelnikowi.
Muszę wreszcie przeczytać coś tej autorki.
OdpowiedzUsuńCzytałam na pewno Szopkę wiem że każdy się zachwyca autorka ale muszę odpocząć od presji
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze styczności z piórem autorki, ale kto wie może to sie zmieni
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic tej autorki jeszcze, ale czasami lubię czasami takie melancholijne powieści.
OdpowiedzUsuń